niedziela, 17 sierpnia 2008

Candyman niech nie wraca

Stopklatka podała, że hollywoodzcy spece od zużytych pomysłów zastanawiają się nad realizacją nowej wersji "Candymana". Jak zwykle w tego typu przypadkach można spytać: po co, do jasnej cholery?
Zreaktywowali już Michaela Myersa (i tak Rob Zombie nieźle z tego wybrnął), wróci Jason, ma też ożyć Freddie Kruger (jakiś debil przymierza podobno do tej roli Billy'ego Boba Thorntona, mam nadzieję, że to plotka). No to przywróćmy Candymana. I z tego, co wyczytałem, nie będzie to czwarta część cyklu, a remake - lub też po prostu nowa ekranizacja opowiadania Barkera.
Kontynuacja nie byłaby może tak złym rozwiązaniem, pod warunkiem, że ktoś zadbałby o porządny scenariusz. Problem pewnie w tym, że hasło "Candyman 4" skazałoby film jedynie na wydanie DVD, a do kin by nie trafił. Trzeba więc nakręcić rzecz od nowa. I najlepiej zadbać o gwiazdorską obsadę. Nie wiem, czy ktoś będzie w stanie zastąpić Tony'ego Todda w roli Candymana. Nie wiem, czy ktoś wyciśnie z tej historii tyle, co Bernard Rose w oryginale. I czy ktoś napisze równie dobrą muzykę, co Philip Glass. wiem natomiast, że mamy do czynienia z coraz większym absurdem - Hollywood szykuje remaki własnych filmów, nakręconych w latach 90. Filmów, które jeszcze się nie zestarzały, ale są - czy raczej być mogą - gwarantami kasowego sukcesu.
I zaraz ktoś wpadnie na pomysł, żeby zrealizować np. remake "Piły". Dla oszczędności kręcony w dekoracjach do szóstej części cyklu... A co tam. I niech Jigsawa zagra np. George Clooney - Tobin Bell to jednak niezbyt kasowy aktor.