sobota, 19 marca 2011

Shortcuts luty 2011

Nowości lutowe. Nie wszystkie, które do tej pory słyszałem, ale wpadłem na taki pomysł, że będę posty spod znaku shortcuts uzupełniał na bieżąco, co da mi poczucie, że jakoś nad tym blogiem panuję. Dla ułatwienia (chyba dla samego siebie) na belce po prawej stronie pojawiła się zakładka SHORTCUTS, która kieruje do kolejnych miesięcy. Zobaczymy, jak się to sprawdzi. 

ABYSMAL DAWN
Leveling the Plane of Existence
Relapse Records
****
Abysmal Dawn to jeszcze stosunkowo młoda kapela – debiutancki album wydali w 2006 roku – ale zdążyła już na scenie zaistnieć. Amerykańską trasę promującą debiut grali m.in. u boku Decapitated. „Leveling the Plane of Existence”, trzecia płyta Abysmal Dawn, to już dowód muzycznej dojrzałości. Połączenie black i death metalu może niezupełnie oryginalne, ale brzmiące świeżo, wściekle, agresywnie, jakby Kalifornijczycy próbowali wypowiedzieć wojnę wszystkim, którzy stoją na ich drodze na muzyczny szczyt. Do tego szczytu co prawda jeszcze daleko, ale Abysmal Dawn idzie w dobrym kierunku. A na plus trzeba też zaliczyć gościnne występy gitarzystów Krisiun (Moyses Kolesne) i Heathen (Kragen Lum).

FULL BLOWN CHAOS
Full Blown Chaos
Ferret Music
***
Full Blown Chaos z dumą przedstawiają się jako część nowojorskiej sceny hardcore'owej. Wystarczy zresztą spojrzeć na listę kapel, z którymi koncertowali (lub obok których pojawiali się na wszelkiego rodzaju kompilacjach): Agnostic Front, Sick Of It All, Hatebreed, Terror, Himsa, Madball. Wiadomo już z grubsza, czego się spodziewać. I choć muzycy Full Blown Chaos twierdzą, że nie będą zamykać się w metalowym albo hardcore'owym getcie, najnowszy album wcale tego nie potwierdza. „Full Blown Chaos” to krążek hardcore'owy do przesady, solidnie zagrany, precyzyjny, ale boleśnie wtórny. Wyobrażam sobie, że na koncertach FBC muszą wypadać znakomicie. Płyta jednak bardzo przeciętna.

KYPCK
Nizhe
Yellow House Recordings
*****
Debiutanckim albumem „Cherno” Finowie postawili sobie poprzeczkę bardzo wysoko. Przeskoczyli ją bez trudu. Choćby ze względu na trudne historyczne relacje Finlandii i ZSRR sowieckie fascynacje (choć przecież nie bezkrytyczne) grupy mogą nieco dziwić, ale skoro ich efektem są tak znakomite płyty, to nie mam pytań. Czyste, melancholijne piękno, zaklęte w monumentalnych doomowych brzmieniach. Rewelacja.

CROWBAR
Sever the Wicked Hand
Housecore Records
****
Pierwsza od sześciu lat płyta, skład niemal całkowicie nowy (na posterunku trwa jedynie lider Kirk Windstein), ale Crowbar jakby bez zmian. Solidne połączenie sludge i southern metalu, brzmiące jak Pantera grająca covery Black Sabbath w zwolnionym tempie, a wszystko w gęstej, dusznej atmosferze Nowego Orleanu. Powrót długo – i z niepokojem – oczekiwany, na szczęście Crowbar pokazuje, że jeszcze stać go na wiele.

DEICIDE
To Hell with God
Century Media
****
Czołowy bluźnierca amerykańskiego metalu Glen Benton wysyła Boga do piekła i nagrywa płytę, która jest wcielonym koszmarem moherów. Numery niczym wyjęte z podręcznika młodego deathmetalowca, zagrane w szalonym tempie solówki, a na dodatek słowa „szatan” i „śmierć” odmieniane w tekstach przez wszystkie przypadki. Niby na granicy autoparodii, ale Deicide wciąż jednak przed śmiesznością skutecznie się broni.

DEVILDRIVER
Beast
Roadrunner
****
Groovemetalowa maszyna Deza Fafary rozpędziła się na dobre. „Beast” to najcięższy, najbardziej przytłaczający album w dorobku DevilDriver – ale też najbardziej monotonny, zbudowany na bliźniaczo podobnych riffach i piekielnie szybkich perkusyjnych blastach. Dla tych, którzy tęskną za bardziej melodyjnym obliczem zespołu kapitalny cover „Black Soul Choir” alt-contry'owej grupy 16 Horsepower.

Brak komentarzy: