czwartek, 3 lutego 2011

W poszukiwaniu muzycznego absolutu

RED BARKED TREE
Wire
Pink Flag
2011
*****
Chciałem zniszczyć to, czym wcześniej był rock – powtarza w wywiadach Colin Newman, wokalista i gitarzysta grupy Wire. Londyńczycy nie zdefiniowali rocka na nowo, ale z pewnością stali się jednym z najbardziej wpływowych zespołów brytyjskiej sceny alternatywnej. Album „Red Barked Tree” potwierdza, że wciąż są w znakomitej formie.
Muzykę Wire zawsze trudno było zaklasyfikować. Zespół od początku kariery stawiał na eksperymenty i muzyczny eklektyzm. „Red Barked Tree”, dwunasty studyjny album grupy, jest tej różnorodności doskonałym przykładem. Od nowofalowego „Please Take”, poprzez energetyczne postpunkowe „Two Minutes”, aż po zamykającą krążek indiefolkową balladę tytułową. Niewielu artystów potrafi w ten sposób wymieszać gitarowy jazgot z popowymi melodiami, na dodatek w tekstach przeskakując od poważnych problemów społecznych po surrealistyczne zbitki oderwanych od siebie zdań i zachować przy tym własną tożsamość i niezależną wiarygodność. Ale też Wire to nie jest zwykły zespół. 
Karierę zaczynali pod koniec lat 70., niejako podpinając się pod punkrockową rewoltę. Ich pierwszy album „Pink Flag” ukazał się w grudniu 1977 roku, w szczytowym dla punka okresie – w tym samym roku pojawiły się płyty The Clash i Sex Pistols, trzy miesiące później debiutowali Buzzcocks. A jednak muzycy Wire podkreślają, że już wtedy wiedzieli, iż punk nie ma przyszłości. Nie mylili się. Legendy tamtych lat albo dawno zakończyły działalność, albo – niczym Sex Pistols – zmieniły się w żenujące objazdowe cyrki odcinające kupony od dawnej popularności. A Newman i jego kumple szukali, eksperymentowali, poszerzali gatunkowe granice, każdą płytą zaskakując i krytyków, i fanów.
„Od samego początku myśleliśmy, że to zmiany są najbardziej interesujące w muzyce” – mówił w jednym z wywiadów basista Graham Lewis. „Nie chcieliśmy robić tego samego, co inni, bo to mijało się z celem. Oczywiście łatwo to powiedzieć, trudniej zrobić, ale mieliśmy szczęście, bo zebraliśmy się jako grupa indywidualistów z określonymi gustami muzycznymi. Od początku wiedzieliśmy, jakich rzeczy nie chcemy grać, a jakie chcemy”. 
Wire nigdy nie oglądali się na muzyczne trendy, ale sami doczekali się licznych naśladowców. Słuchając „Red Barked Tree” można zorientować się, ile od Londyńczyków zaczerpnęły takie grupy jak Blur, Elastica czy Bloc Party. Do fascynacji Wire przyznawali się R.E.M., The Cure, My Bloody Valentine i Manic Street Preachers, ale także legendarni artyści amerykańskiej sceny hardcore’owej: Minor Threat i Henry Rollins. 
„Red Barked Tree” to z pewnością najspokojniejsza, pewnie też najpoważniejsza płyta w dorobku Wire, w czym zresztą nie ma nic dziwnego, w końcu muzycy powoli dobijają do sześćdziesiątki. Ale bynajmniej nie mają zamiaru stawiać sobie żadnych ograniczeń. Ich muzyczne poszukiwania jeszcze nie dobiegły końca. 


Tekst pojawi się również w "Kulturze" z 4 lutego 2011

Brak komentarzy: