środa, 30 kwietnia 2008

Groza wielkiego sportu raz jescze

Już kiedy pastwiłem się nad serią komiksów o polskich olimpijczykach, chwaląc jedynie tytuły kolejnych albumów, żywcem wyjętych z kapitana Żbika. No to teraz na chwilę do tego wrócę, bo kolejne propozycje nie są wcale najgorze i nie tylko Żbika mi przypominają:
tom 3 Wielki pościg w Moskwie (o Bronisławie Malinowskim) - trochę jak tandetny film szpiegowski z czasów zimnej wojny
tom 4 Pojedynek w deszczu (o Jacku Wszole) - western z lat 50.
tom 5 Szablista wszech czasów (o Jerzym Pawłowskim) - słabo, pomysły się kończą?
tom 6 Szczypiorniak wychodzi z cienia (o Bogdanie Wencie) - no, mistrzostwo, Zakładając, że Szczypiorniak to np. ksywka jakiegoś bandyty dajmy na to, a nie określenie piłki ręcznej...
Tytuły znalazłem na stronie Gazety Wyborczej, więc nie moja wina, jak się zmienią na jeszcze lepsze.

niedziela, 27 kwietnia 2008

Clive Barker zapowiada

Portal Bloody Disgusting przytoczył kilka newsów z artystycznego życia Clive'a Barkera. Twórca "Hellraisera" ma bowiem w planach kilka naprawdę smakowitych produkcji, a szczegóły zdradził na konwencie Fangoria's Weekend of Horror w Los Angeles.
Przede wszystkim rusza produkcja kolejnych filmów na podstawie opowiadań z "Ksiąg krwi". "Nocny pociąg z mięsem" jest już gotowy (premiera w Stanach 1 sierpnia), ale wkrótce ruszyć ma realizacja następnych. I tak, zapowiada Barker, na pierwszy ogień pójdzie "Krwawa księga", potem "Lęk", "Blues świńskiej krwi" i "Madonna". Poza tym Barker zapowiedział, że remake "Hellraisera" będzie raczej nowym opowiedzeniem historii o Cenobitach, niż kopią oryginalnego filmu.
A z ciekawostek, które zobaczą jedynie wybrani, to teatr 6th Hour szykuje trzyczęściowe kukiełkowe przedstawienie na podstawie "Kobierca". Jeśli ktoś wybiera się pod koniec roku do Montrealu, to może polować na ten spektakl.
I smakowity kąsek na koniec: Barker planuje też współpracę ze Steve'em Nilesem przy nowej - na razie enigmatycznej - serii komiksowej. Trzymam kciuki.
I niech poleje się krew.

piątek, 25 kwietnia 2008

Czasem straszy, czasem nie

Polska horrorem nie stoi, co dziwi w sumie, bo z takiego tłumu fanów na pewno znalazłoby się paru, którzy potrafią się nie tylko bać, ale także nastraszyć. Ledwie kilku - wśród nich chociażby Łukasz Orbitowski - udowodniło, że mają talent. Jest jednak nadzieja, bo ostatnio w ręce wpadły mi dwa produkty popkulturowe, które do idealnych nie należą na pewno, ale obcowanie z nimi nie było też bolesne. A pomysłów parę autorzy mieli nawet niezłych.


Zacznę od powieści, bo świeża. "Skarb w glinianym naczyniu" Mariusza Kaszyńskiego to - jak sądzę - próba podrobienia klimatów, w których porusza się Stephen King. Akcja toczy się w małej nadmorskiej wsi Dębia Góra, tuż po świętach Bożego Narodzenia. Wskutek działania Złego mieszkańcy zostają kompletnie odcięci od świata. Najpierw zaczynają znikać psy, potem ginie kilkoro dzieci, wreszcie ofiarami Złego pada coraz więcej osób. Złe bowiem mści się za zbrodnię popełnioną ponad siedemdziesiąt lat wcześniej... Jaka to zbrodnia i jak się wszystko kończy, pisać oczywiście nie będę, bo "Skarb..." przeczytać warto. Kaszyński bazuje na klasycznych schematach (żadnych fabularnych zaskoczeń się nie spodziewajcie), stara się konstruować ciekawych bohaterów, co zresztą różnie mu przychodzi. W sumie jednak to całkiem przyzwoite przeniesienie Kingowskich zagrywek w polskie realia. Może za długo się rozwija akcja, za mało wykorzystany jest obiecujący wątek z mitologii słowiańskiej i zbyt sztampowi - nawet w swoich fobiach, marzeniach i zboczeniach - są bohaterowie Kaszyńskiego, ale przyznać muszę, że nawet się to wszystko czyta i kupy trzyma.
Powieść kładą jednak trzy rzeczy. Po pierwsze, tytuł. "Skarb w glinianym naczyniu" - tak, wiem, że ma biblijne konotacje, Kaszyński zresztą o tym w powieści wspomina - brzmi jak tytuł czytanki o piratach. Po drugie, dialogi. I nie chodzi nawet o ich treść, ale o to, że jakoś mi nie pasują do - w przeważającej większości prostych, tak przynajmniej wynika z treści - mieszkańców nadmorskiej wioski. Nie wierzę, gdy osiemdziesięcioletnia staruszka, przez wszystkich uważana za wiedźmę i wariatkę, wspomina o sylwestrowym szampanie. I nie wierzę, gdy prosty chłop, wkurwiony na cały świat, porównuje turystów do Godzilli. Po trzecie wreszcie, trafiają się fragmenty niezamierzenie zabawne, choć miało być akurat odwrotnie, jak choćby "kawałek jelita przymarznięty do sekatora".


Na tym obrazku się zatrzymam, by na zdań kilka przeskoczyć do drugiej rzeczy, czyli filmu "Hiena" Grzegorza Lewandowskiego. Niedawno ukazał się na DVD, przez kina zresztą przemknął wcześniej niemal niedostrzeżony. Osadzonej na Śląsku historii nie można chyba do końca horrorem nazwać, ale środki, jakimi została zrealizowana - jak najbardziej. Lewandowski czuje gatunek, umie budować napięcie, wie, jak filmować proste rzeczy (opuszczony barak, korytarze w budynkach kopalni, etc.), by wzbudzić podskórny niepokój. Szkoda jedynie, że fabuła jest raczej mętna, a całość słabo - z wyjątkiem Borysa Szyca - zagrana. W swoim czasie Lewandowski zapowiadał, że nakręci swoją wersję opowieści o Draculi, więc jego odchył w stronę horroru nie jest przypadkiem. Na razie jednak reżyseruje kolejne odcinki "Na dobre i na złe", więc Vlad Tepes musi chyba jeszcze poczekać.
W każdym razie zarówno powieść Kaszyńskiego, jak i film Lewandowskiego, są jakimś symptomem. Polscy twórcy zaczynają rozumieć język horroru, są w stanie opanować jego wymogi i dostosować się do oczekiwań widzów i czytelników. Do sukcesu brakuje im jednak jednego - dobrego scenariusza/dobrego pomysłu. Bez tego - powielając nawet najlepsze wzorce - daleko nie dojadą.

Mariusz Kaszyński "Skarb w glinianym naczyniu", Runa 2008
"Hiena", reż. Grzegorz Lewandowski, 2006, dystr. DVD: Vivarto

The Spirit nadciąga

Teaser do ekranizacji komiksu Willa Eisnera, którą popełnia właśnie Frank Miller. Moim zdaniem trochę za bardzo wygląda jak "Sin City" (co nie znaczy, że wygląda źle, wręcz przeciwnie). No i muzyka z "Nietykalnych" może nawet pasuje, ale zobaczymy, jaka będzie w gotowym filmie.



Oficjalna strona filmu "The Spirit".

środa, 23 kwietnia 2008

Dlaczego polskie horrory nie straszą...

...takie pytanie zadał w dzisiejszej "Gazecie Wyborczej" Wojciech Orliński. Pytanie ze wszech miar słuszne, a i odpowiedź jak najbardziej konkretna. Zajawiam tekst Orlińskiego nie po to, by polemizować, ale dlatego, że to jedna z nielicznych w tzw. poważnej prasie osób, która serio traktuje kulturę popularną.
Choć muszę przyznać, że nie we wszystkim się z dziennikarzem "GW" zgadzam. Na przykład pisząc o Coenach i ich zdolności do budowania napięcia, Orliński pisze: gdyby Anton Chigurh, morderca z "To nie jest kraj dla starych ludzi", okazał się nagle nadprzyrodzonym demonem, widzowie by to zaakceptowali. Otóż sądzę, że nie. Chigurh budzi przerażenie nie tylko dlatego, że jest bezlitosnym zabójcą, ale także dlatego, że kompletnie nic o nim nie wiemy. Jakakolwiek próba dopisania racjonalnego (lub nie) wyjaśnienia do jego zachowania, nie wpłynęłaby na książkę McCarthy'ego i film Coenów najlepiej.
Dyskusyjny jest też fakt, czy w filmach Eli Rotha wszystko jest logicznie zaplanowane "jak w kryminałach Agathy Christie". No i drobiazg, który umknął uwadze redaktorów i korektorów "GW" - "28 dni" to nędzny dramat z Sandrą Bullock w klinice odwykowej. Film, o którym pisze Orliński to oczywiście "28 dni później".
Ale to wszystko drobiazgi. Ze swojej strony do listy kuriozalnych polskich horrorów dorzuciłbym jeszcze niewiarygodną "Legendę" Mariusza Pujszo. To jest dopiero majstersztyk!
Tekst Orlińskiego można przeczytać tutaj, przynajmniej do czasu, gdy nie zniknie w przepastnych (i płatnych) archiwach "GW".

sobota, 19 kwietnia 2008

Tribute to Richard Matheson


To kolejna informacja, która dociera do mnie z opóźnieniem, ale napisać muszę, bo warto o tym pamiętać. Otóż na początku przyszłego roku pojawi się na rynku antologia "He Is Legend", czyli hołd złożony przez amerykańskich pisarzy wielkiemu Richardowi Mathesonowi. Swoje kawałki zamieszczą w nim m.in. F.Paul Wilson, Joe Lansdale, Ramsey Campbell i - po raz pierwszy razem - Stephen King z synem Joe Hillem. Ich opowiadanie "Throttle" ma być wariacją na temat słynnego "Pojedynku na szosie". Wydawnictwo Gauntlet Press zapowiada, że na rynek trafi też wydanie limitowane - 750 egzemplarzy z autografami wszystkich autorów i dodatkowe 52 podpisane także przez Mathesona.
Oczywiscie, gdy zajrzałem na stronę wydawnictwa, wszystko już dawno było zamówione w przedsprzedaży...
W każdym razie, zapowiada się piękna rzecz. Ciekawe tylko, czy u nas ktokolwiek pokusi się o wydanie "He Is Legend", skoro na wznowienie "Jestem legendą" trzeba było czekać do premiery filmu z Willem Smithem.
I ciekawe, co na tytuł antologii powie pewna grupa z Północnej Karoliny... Jej dokonań można posłuchać klikając tutaj.

Strona wydawnictwa Gauntlet Press
Strona Stephena Kinga

środa, 16 kwietnia 2008

Groza wielkiego sportu

Tym razem nie będzie o horrorach. No, może w pewnym sensie...
Komiksowa seria "Słynni polscy olimpijczycy" przybliżyć ma czytelnikom sylwetki dwudziestu bohaterów rodzimego sportu. Wielkich nazwisk nie brakuje: będą albumy o Małyszu, Kusocińskim, Komarze, Wszole i innych herosach aren olimpijskich. Pierwszy zeszyt opowiada zaś historię wielkiego zwycięstwa polskich siatkarzy prowadzonych przez Huberta Wagnera nad reprezentacją ZSRR i skomplikowane losy legendarnego trenera, nazywanego przez prasę "Katem".
"Opowiada" to chyba za dużo powiedziane. Komiks jest skrótową, szarpaną i - nie ukrywajmy - koszmarnie nudną historią złotej reprezentacji. Ilustracje jeszcze się jakoś bronią (ledwie, ledwie). ale scenariusz woła o pomstę do nieba. Gdy siatkarze trenują w Tatrach, obowiązkowo ze skalistych grani muszą obserwować ich górale, a i zapewne szumią jodły na gór szczycie. I jeszcze przykład błyskotliwego dialogu między kibicami obserwującymi finał olimpijski: - Polacy grają najpiękniejszą siatkówkę. - I są mistrzami piątego seta.
Gdy polscy siatkarze bili radzieckich w Montrealu, nie było mnie jeszcze na świecie. I gdybym miał się z tego komiksu dowiedzieć, że to był porywający, szarpiący nerwy finał, nigdy bym nie uwierzył. Legenda drużyny Wagnera na szczęście jest żywa i bez tego wątpliwej jakości produktu. Kolejnego odcinka, poświęconego Małyszowi, już nie kupię. Choć będę śledził z wypiekami na twarzy tytuły kolejnych albumów, bo od czasów Żbika nic tak napięcia nie budowało. Pierwszy jest jeszcze taki sobie (Wielki triumf "Kata"), ale już komiks o Małyszu będzie się nazywać "Tajemnica profesora Żołądzia". Mistrzostwo.
A już na sam koniec wypada podziękować honorowemu patronowi serii, czyli Polskiemu Komitetowi Olimpijskiemu, a także wydawcy (Agora, "Gazeto", jak ci nie wstyd), autorom i pomysłodawcom za kolejny przydatny sceptykom dowód na to, że komiks to jednak rozrywka dla debili.

SŁYNNI POLSCY OLIMPIJCZYCY tom 1
HUBERT WAGNER. WIELKI TRIUMF "KATA"

scenariusz: Radosław Nawrot
rysunki: Arkadiusz Klimek
Agora 2008

poniedziałek, 14 kwietnia 2008

Cienie we mgle


Mgła (2007)
Ze sporym opóźnieniem dotarł do mnie nowy film Franka Darabonta, faceta, który jak niewielu reżyserów, potrafi zekranizować powieść Stephena Kinga i jej nie spieprzyć. Udowodnił to "Skazanymi na Shawshank" i "Zieloną milą". Co prawda aż osiem lat poczekał, zanim wziął na warsztat kolejny kawałek prozy Kinga, tym razem pochodzące ze zbioru "Szkieletowa załoga" opowiadanie "Mgła".
No, nie miał ten film najlepszej prasy (horrory rzadko kiedy mają, swoją drogą). Tymczasem to naprawdę rzetelny kawałek kina. O ile oczekuje się raczej analizy ludzkich postaw, a nie solidnej dawki przerażenia. To właśnie narastający między bohaterami filmu (dla przypomnienia: chroniącymi się w supermarkecie przed przyczajonymi we mgle potworami) konflikt najbardziej Darabonta - a wcześniej Kinga - interesuje. Mało to "monstrualnej" grozy, co więcej: gdy już potwory się pojawiają na ekranie, to nie są specjalnie przerażające, może poza majestatycznym, lovecraftowskim kolosem, którego można podziwiać pod koniec seansu. Dzięki temu jednak łatwiej się skupić na relacjach łączących i dzielących bohaterów filmu. Nie zaryzykowałbym twierdzenia, że Darabont celowo postawił na nie najlepsze efekty komputerowe, to raczej kwestia budżetu, a nie reżyserskiego zamysłu. Z pewnością wolał jednak, by widzowie przejęli się losami kilku postaci, niż podziwiali wymyślne monstra.
We "Mgle" pojawia się także cały panteon archetypicznych Kingowskich bohaterów. Ojciec rodziny, który musi zrobić wszystko, by ocalić swojego syna. Wariatka, która w obliczu śmierci dostaje religijnego objawienia, pociągając za sobą tłum wyznawców, którzy w inwazji potworów widzą karę zesłaną przez Boga. Twardziela, który okaże się tchórzem i mięczaka, który stanie się bohaterem. Może i są to postaci, które King produkuje jak spod sztancy, ale też niespecjalnie chyba należy oczekiwać od niego jakiejś pisarskiej rewolucji. Tak jak i rewolucji nie oczekuję po filmach Darabonta.

MGŁA
(The Mist)
reż. Frank Darabont
USA 2007

Oficjalna strona filmu