środa, 23 kwietnia 2008

Dlaczego polskie horrory nie straszą...

...takie pytanie zadał w dzisiejszej "Gazecie Wyborczej" Wojciech Orliński. Pytanie ze wszech miar słuszne, a i odpowiedź jak najbardziej konkretna. Zajawiam tekst Orlińskiego nie po to, by polemizować, ale dlatego, że to jedna z nielicznych w tzw. poważnej prasie osób, która serio traktuje kulturę popularną.
Choć muszę przyznać, że nie we wszystkim się z dziennikarzem "GW" zgadzam. Na przykład pisząc o Coenach i ich zdolności do budowania napięcia, Orliński pisze: gdyby Anton Chigurh, morderca z "To nie jest kraj dla starych ludzi", okazał się nagle nadprzyrodzonym demonem, widzowie by to zaakceptowali. Otóż sądzę, że nie. Chigurh budzi przerażenie nie tylko dlatego, że jest bezlitosnym zabójcą, ale także dlatego, że kompletnie nic o nim nie wiemy. Jakakolwiek próba dopisania racjonalnego (lub nie) wyjaśnienia do jego zachowania, nie wpłynęłaby na książkę McCarthy'ego i film Coenów najlepiej.
Dyskusyjny jest też fakt, czy w filmach Eli Rotha wszystko jest logicznie zaplanowane "jak w kryminałach Agathy Christie". No i drobiazg, który umknął uwadze redaktorów i korektorów "GW" - "28 dni" to nędzny dramat z Sandrą Bullock w klinice odwykowej. Film, o którym pisze Orliński to oczywiście "28 dni później".
Ale to wszystko drobiazgi. Ze swojej strony do listy kuriozalnych polskich horrorów dorzuciłbym jeszcze niewiarygodną "Legendę" Mariusza Pujszo. To jest dopiero majstersztyk!
Tekst Orlińskiego można przeczytać tutaj, przynajmniej do czasu, gdy nie zniknie w przepastnych (i płatnych) archiwach "GW".

Brak komentarzy: