wtorek, 22 lutego 2011

Zombie w Yorkshire

 

Od lat czekałem na ten koncert. I nawet gdybym przyjechał do Leeds wyłą cznie na ten jeden wieczór, a nie także na urlop i odwiedzić przyjaciół, to wyprawa na Wyspy by się opłacała. Rob Zombie rozwalił mnie w drobny mak. Tylko zdjęcia wyszły kiepsko, sorry, my bad.

Już po drodze do O2 Academy można było spotkać licznych desperatów, którzy próbowali kupić bilety na koncert. Zazwyczaj bezskutecznie – było też co prawda kilku koników, ale jak sądzę cenne wejściówki sprzedawali po takich cenach, że niewielu znaleźli chętnych. Bilety na całą brytyjską trasę Zombiego – pierwszą od dziesięciu lat – sprzedały się bowiem w zaledwie kilka dni. Nie sądzę, żeby ktokolwiek, kto zainwestował prawie 30 funtów, później miał tego żałować. No, może poza koleżką w koszulce Overkill, którego wypatrzyłem po samym koncercie. Nieszczęsny fan amerykańskiego thrashu był w stanie wskazującym tak bardzo, że wątpliwe, żeby pamiętał nie tylko na jakim był koncercie, ale nawet w jakim mieście.
W O2 kolejki – po merch (słabo, słabo, po tym, co widziałem na stronie internetowej Zombiego, spodziewałem się wypasu, a tu psikus), po piwo (cienkie), do szatni. Na scenie pierwszy support – Revoker. Nie znam, ale po tym, co usłyszałem, szybko poznać nie chcę. Później na scenie Skindred – tych akurat znam, a jedną płytę („Roots Rock Riot”) nawet lubię. I okazało się, że ci raggametalowcy na żywo absolutnie dają radę – dali energetyc zny koncert, nawiązali świetny kontakt z publicznością, dobrze podkręcili atmosferę przed coraz bardziej niecierpliwie oczekiwanym Zombiem.
Już samo patrzenie, jak techniczni przygotowują scenę, było niemałym przeżyciem. Najpierw zamontowali kilka barokowych dekoracji, w tym gigantyczny statyw w kształcie szkieletu. Potem odsłonili postawiony na podwyższeniu zestaw perkusyjny Joeya Jordisona, co kazało się zastanawiać, ile rąk ma bębniarz Slipknota – bo chyba znacznie więcej niż przeciętny człowiek. I wreszcie pojawiły się gigantyczne ekrany, na których wyświetlane były wizualizacje. Już zapowiadało się dobrze, choć później w czasie koncertu Zombie narzekał, że to najmniejsza scena, na jakiej przyszło mu grać w trakcie tej trasy, w związku z czym nie ma miejsca na wielkie roboty i część wizualnych atrakcji. No cóż, po tym, co widziałem, spodziewam się, że wielkie roboty były naprawdę spektakularne. Koncert Zombiego był bowiem jednym z najlepszych – pod względem wizualnym – występów, jakie oglądalem. Na poziomie atrakcyjności porównywalny z show, jaki robi Rammstein.
Od samego początku, od zagranego po krótkim intro „Jesus Frankenstein”, napięcie nie spadało. Zombie jest w znakomitej wokalnej formie, współpracuje ze świetnymi muzykami (to, co robi Jordison, to naprawdę kosmiczny poziom), a na dodatek wie, jak przykuć uwagę widzów. Każdemu kawałkowi towrzyszyły specjalne wizualizacje, oczywiście utrzymane w tradycyjnym dla Roba Zombiego campowym stylu. Mieszały fragmenty starych horrorów (m.in. „Frankensteina” z Borisem Karloffem oraz „Upiora w operze”) z animacjami, fragmentami filmów erotycznych i horrorów nakręconych przez Zombiego. Wszystko perfekcyjnie spasowane z muzyką, dopieszczone, dla  fanów tandety rodem z freakshowów – prawdziwa uczta dla oczu.
Muzycznie zawodu też nie było – Zombie zagrał materiał przekrojowy, nie skupiając się wcale na kawałkach z „Hellbilly Deluxe 2”. Nie zabrakło i solowych klasyków (wśród nich zagrane na bis „Dragula” i „House of 1000 Corpses”), i kawałków z płyt White Zombie („More Human Than Human”, „Thunder Kiss ‘65”). Jedyne, co mogę zarzucić, to że koncert był w sumie dość krótki: 16 kawałków, nieco ponad półtorej godziny. Wiem, że to i tak sporo, ale chciałbym więcej. Nie wiadomo w końcu, kiedy zdarzy się kolejna okazja stanąć oko w oko z Zombiem.
A gość w koszulce Overkill pewnie dziś się zastanawia, co się w ogóle wydarzyło.

ROB ZOMBIE, SKINDRED, REVOKER
O2 Academy, Leeds
21 lutego 2011

Brak komentarzy: