czwartek, 27 stycznia 2011

Sinister Six 2010

Po reaktywacji Castrum Doloris zasadniczo będzie blogiem muzycznym, ale od czasu do czasu wróci na jego łamy horror. Ot, jak w tym przypadku, czyli trzecim z rzędu – i prawdopodobnie ostatnim – podsumowaniu ubiegłego roku. Tym razem sześć najlepszych filmów grozy i okolic 2010. Założenie jest proste: filmy musiały w zeszłym roku trafić do kin, co eliminuje rynek DVD, czasem ze stratą dla widzów, a także pozwala, by w zestawieniu znalazły się produkcje z lat wcześniejszych.
Łatwiej byłoby pewnie wybrać szesnaście horrorów, których oglądać nie należy – w tym wszystkie kontynuacje, może poza drugą częścią „Zejścia”, oraz większość remake'ów. Większość, bo akurat remake moją listę otwiera...

1. POZWÓL MI WEJŚĆ
(Let Me In)
reżyseria: Matt Reeves
Wielka Brytania/USA, 2010

Tak pisałem w „Kulturze”, zacytuję więc samego siebie:
A jednak. Hollywood jest jeszcze w stanie nakręcić film o wampirach. PRAWDZIWY film o wampirach, a nie łzawą historyjkę o upudrowanych histerykach błyszczących w promieniach słońca. Potrzeba było jednak brytyjskiego desantu, żeby to udowodnić. „Pozwól mi wejść” to bowiem pierwszy od ponad trzydziestu lat film wyprodukowany przez legendarne angielskie studio Hammer Films, które w latach 50. i 60. stylowymi, gotyckimi obrazami zdominowało światowe kino grozy. I choć z klimatu dawnych filmów Hammera niewiele tu zostało, trudno byłoby sobie wyobrazić lepszy powrót na rynek.
Film Matta Reevesa to już druga adaptacja świetnej powieści Johna Ajvide Lindqvista. Reżyser przyznawał, że nie wie, dlaczego kręci ten film, skoro oryginał (nakręcony zaledwie dwa lata wcześniej) był bardzo dobry. Ta niewiedza nie przeszkodziła mu na szczęście w pracy – jego film to, zwłaszcza na tle większości hollywoodzkich horrorów, rzecz znakomita.
A jednocześnie nie jest to seans dla wielbicieli krwawych jatek spod znaku „Piły”. Spokojnie poprowadzona opowieść o przyjaźni kilkunastoletniego Owena (Kodi Smit-McPhee, znany z „Drogi”) i tajemniczej Abby (Chloe Moretz, czyli Hit Girl z komiksowego „Kick-Ass”) nie ma w sobie ani odrobiny efekciarstwa. Reeves unika gwałtownych scen rozlewu krwi, skupiając się przede wszystkim na budowaniu relacji między bohaterami, stopniowaniu napięcia, kreowaniu niepokojącej atmosfery. Nie lada to sztuka w czasach, gdy publiczność w kinie gatunkowym szuka przede wszystkim mocnych wrażeń. Reeves takie ryzyko podjął. I wygrał.
„Pozwól mi wejść” to bowiem horror właściwie pozbawiony grozy, a jeśli już, to nie wypływa ona z obecności zjawisk nadprzyrodzonych, a raczej z lęku przed dojrzałością i budzącą się seksualnością. Sprawa to zresztą ryzykowna, skoro dotyczy dwunastolatków, ale opowiedziana bez niepotrzebnych przerysowań. Wielka w tym zasługa dwojga młodych aktorów – oboje grają fantastycznie, spychając w cień partnerujących im hollywoodzkich weteranów: Richarda Jenkinsa i Eliasa Koteasa. Oboje powoli odkrywają emocje i sekrety swoich bohaterów, opowieść spod znaku grozy zamieniając w subtelną, chwilami przejmująco piękną historię przyjaźni i poświęcenia.
I jeszcze jedno: wraz z premierą filmu Reevesa do kin ponownie trafia szwedzka wersja „Pozwól mi wejść” wyreżyserowana przez Thomasa Alfredsona. Łatwo o pomyłkę, ale z drugiej strony, na którykolwiek z filmów Państwo traficie, nie będzie to czas stracony. Najlepiej zresztą obejrzeć oba.

2. PIĄTY WYMIAR
(Triangle)
reżyseria: Christopher Smith
Wielka Brytania/Australia, 2009

Znów autocytat z „Kultury”:
Trudno o bardziej banalny punkt wyjścia: grupa przyjaciół wybiera się w krótki rejs po Atlantyku. Na otwartym oceanie nagle dostają się w środek gwałtownej burzy, która niszczy doszczętnie ich jacht. Rozbitkowie szybko zostają uratowani – zabiera ich na pokład przepływający w pobliży statek pasażerski. Tyle że okręt jest całkowicie opustoszały, a choć nigdzie nie ma żywej duszy, pasażerowie z przypadku zaczynają ginąć w tajemniczych okolicznościach. A później wracają, nie pamiętając niczego z tragicznych wydarzeń. Kluczem do rozwiązania zagadki wydaje się Jess (bardzo dobra Melissa George, znana m.in. z „Mulholland Drive” Davida Lyncha), skrywająca mroczny sekret matka autystycznego chłopca.
Reżyser Christopher Smith (Brytyjczyk, ale film w całości został nakręcony w Australii) wie, w jaki sposób utrzymać uwagę widzów. Miesza logikę snu z elementami klasycznego thrillera i brutalnego slashera, ale większy nacisk kładzie na psychologię bohaterów niż szokowanie krwawymi efektami specjalnymi.
Smith zresztą po raz kolejny udowadnia, że należy do najciekawszych młodych twórców kina grozy. Znamy już jego wcześniejsze filmy: „Lęk” i krwawą komedię „Redukcja”, na polską premierę czeka zaś świetna „Czarna śmierć”. Każdy z jego filmów korzysta ze sprawdzonych schematów horroru, ale jednocześnie je odświeża, podaje w nowej, atrakcyjnej formule. W „Piątym wymiarze” można odnaleźć echa zarówno „Martwej ciszy” Philipa Noyce'a czy „Statku widma”, jak i serialu „Z archiwum X”. Smith jednak wszystkie te elementy potrafi poukładać w nowy, zaskakujący sposób. We współczesnym kinie grozy, zdominowanym przez niezliczone remake'i i sequele, to już wystarczająco dużo.

3. OSTATNI EGZORCYZM
(The Last Exorcism)
reżyseria: Daniel Stamm
USA/Francja, 2010

Zazwyczaj z niechęcią patrzę na filmy – zwłaszcza filmy grozy – które udają autentyczny materiał, zarejestrowany „na żywo”, cudem odnaleziony. Są świetne wyjątki: „Blair Witch Project”, „Projekt: Monster”, „[REC]” i jeszcze parę by się pewnie znalazło. Po „Ostatnim egzorcyzmie” nie spodziewałem się wiele, stąd może moje zaskoczenie – to naprawdę niezły horror, zwłaszcza, że przez większość czasu wodzi widzów za nos. I udaje, że nie jest tym, czym jest. Czyli horrorem.
Podobał mi się pomysł, by główny bohater udowadniał, że egzorcyzmy to blaga, sprawdził się pomysł z reportażem egzorcyzmom poświęconym, mało znani aktorzy też dali radę. Jest i śmiesznie, i strasznie, i przede wszystkim dość emocjonująco. A najbardziej w tym wszystkim przerażający jest obraz religijnego fanatyzmu – rzecz, jak możemy często obserowować to na własne oczy – wcale nie przynależna jedynie Amerykanom.

4. POGRZEBANY
(Buried)
reżyseria: Rodrigo Cortes
Hiszpania/USA/Francja, 2010

„Kulturze” oddam głos raz jeszcze:
„Pogrzebany” to jeden z lepszych thrillerów ostatnich lat, choć widzowie, którzy cierpią na klaustrofobię, pewnie nie wytrzymają na nim piętnastu minut.
Pamiętacie Państwo znakomitą scenę z filmu „Kill Bill” Quentina Tarantino? Tę, w której grana przez Umę Thurman Panna Młoda zostaje żywcem zakopana w trumnie? Przez kilka minut słuchać tylko głos aktorki i dźwięki świadczące o jej próbach wydostania się ze śmiertelnej pułapki. „Pogrzebany” zaczyna się identyczną sceną.
Panna Młoda wydostała się z trumny dzięki niezwykłym umiejętnościom walki wręcz. Paul Conroy (bardzo dobry Ryan Reynolds) nie występuje jednak w filmie Tarantino. Do dyspozycji ma jedynie telefon komórkowy, zapalniczkę i piersiówkę z whisky. I jakieś dwie godziny, żeby zorganizować pomoc – szybko bowiem dowiadujemy się, że został uprowadzony w Iraku dla okupu i zakopany gdzieś na środku pustyni. Jeśli porywacze nie dostaną pięciu milionów dolarów, Paul zostanie pogrzebany na zawsze.
Hiszpański reżyser Rodrigo Cortes postawił na doznania ekstremalne. Przez półtorej godziny kamera nie opuszcza trumny, w której został pochowany Paul. Cała akcja skupia się więc na nim, na jego coraz bardziej rozpaczliwych próbach skontaktowania się ze światem zewnętrznym, na dramatycznej walce z czasem.
Duszny, klaustrofobiczny obraz, chwilami trudny do wytrzymania. Budzi głęboko skrywane lęki. Przyzwyczailiśmy się do filmów akcji, w których wszystko co chwilę wybucha, pociski gwiżdżą w powietrzu, a pojedynek dobrych i złych kończy zazwyczaj spektakularne mordobicie. Na ich tle „Pogrzebany” robi piorunujące wrażenie.

5. WROTA DO PIEKIEŁ
(Drag Me to Hell)
reżyseria: Sam Raimi
USA, 2009

Sam Raimi odpoczywa od superprodukcji i po trzech „Spider-Manach” wraca do gatunku, który przyniósł mu status twórcy kultowego. Wiadomo, pieniędzy miał więcej niż w czasach, gdy kręcił „Evil Dead”, efekty specjalne są lepsze, ale to ideowo podobne połączenie horroru i groteski. „Wrota do piekieł” są momentami tak zabawne, że trudno powstrzymać ataki śmiechu, ale jednocześnie parę razy podskoczyłem w fotelu podczas seansu. Schemat zgrany jak kino grozy: klątwa zmienia życie młodej kobiety w piekło. Ale Raimiemu udaje się wycisnąć z tego maksimum fajności. Cieszy też, że niektórym dawnym mistrzom taniego horroru udaje się utrzymać dobrą formę. Taki Wes Craven chyba już zapomniał, jak się kręci niezłe filmy. Choć na czwarty „Krzyk” jednak czekam.

6. THE BOX. PUŁAPKA
(The Box)
reżyseria: Richard Kelly
USA, 2009

Wahałem się nad szóstą pozycją na liście, chciałem nawet zrezygnować, ale tytuł posta „Sinister Six” zobowiązuje. Słyszał ktoś kiedyś o „Sinister Five”? Chyba nie. Kandydatów było nie tak znowu wielu: „Zejście 2”, „Wyspa tajemnic” (wiem, że to nie horror, ale z poetyki grozy Scorsese skorzystał tam parę razy), może hiszpańska „Wyspa zaginionych”. Stanęło na „Pułapce”. To też nie do końca horror, raczej science fiction, jeśli już mamy trzymać się gatunkowych określeń. A na dodatek gra w nim Cameron Diaz, co niemal automatycznie powinno eliminować film z listy najlepszych. Ale po pierwsze, nigdy nie zapomnę Richardowi Kelly'emu „Donniego Darko” - za ten film ma u mnie plusa na zawsze. Po drugie, jest w „Pułapce” fajny, złowieszczy pomysł wyjściowy. I jest jeszcze bardziej złowieszczy Frank Langella. A dla gościa, który był – obok Christophera Lee i Beli Lugosiego – najlepszym Draculą w historii kina, warto się zdecydować na seans. Arcydzieło to nie jest, ale wybór i tak był mikry. W przypadku horrorowej klęski urodzaju Kelly na tę listę by się nie załapał.

Brak komentarzy: