środa, 23 stycznia 2008

Die, you hippie scum!

Rzeź (2006)
Republikanie są najgorszym złem, jakie spotkało Amerykę. Tak przynajmniej uważa David Arquette, co można wywnioskować z jego filmu "Rzeź". Taki tytuł może zwiastować tylko jedno. No i to "jedno" faktycznie w filmie Arquette'a można znaleźć w sporych ilościach. Niestety makabryczna jatka została wzbogacona bardzo wątpliwym przesłaniem.
Film zaczyna się od cytatu z Reagana: "Hippis to ktoś, kto wygląda jak Tarzan, chodzi jak Jane i śmierdzi jak Cheetah". A głównymi bohaterami filmu są właśnie hippisi. Współcześni, co prawda, ale od dzieci-kwiatów z lat 70. różnią się jedyniem tym, że mają telefony komórkowe. Hippisi jadą więc na hippisowski festiwal muzyczny, odbywający się gdzieś w zapadłej dziurze pośrodku wielkiego lasu. A w okolicy roi się od klasycznych amerykańskich rednecków.
Wśród rednecków zaś znalazł się jeden wyjątkowo niesympatyczny. Potężny facet w masce przypominającej z grubsza twarz Ronalda Reagana, chętnie robiący użytek z topora. I - jak łatwo się domyślić - nie jest drwalem.
Rąbie więc ów samozwańczy Reagan hippisów w imię czystości Ameryki i światłych idei republikanizmu. Rąbie policję, która nieudolnie stara się chronić przybyłych na koncert nastolatków. Rąbie, dekapituje, patroszy - co mu tylko do głowy przyjdzie. Nic dziwnego - ponad dwadzieścia lat wcześniej został wypuszczony ze szpitala psychiatrycznego na mocy amnestii wprowadzonej przez administrację Reagana. Wniosek jest prosty - nawet za najbardziej prymitywne formy przemocy odpowiadają republikanie. Psychopata w lesie czy wojna w Iraku - wszystko jedno.
Republikanizm = zło.
Do pewnego stopnia można się z tym zgodzić. Sęk w tym, że szukanie tak prostych wyjaśnień poważnych problemów do niczego nie prowadzi. Ale Arquette nawet nie udaje, że szuka jakichkolwiek rozwiązań. Cały jego film jest bowiem przeznaczony dla widzów chętnie używających używek niedozwolonych. Od tytułu ("The Tripper"), po datę amerykańskiej premiery (20 kwietnia, 420 ma w amerykańskiej popkulturze symboliczne znaczenie, poszukajcie chociażby w wikipedii). Tu nie potrzeba więc roztrząsania problemu, ale kilku czytelnych i zabawnych aluzji. Po co więcej?
Wkurzony na prymitywną głupotę filmu Arquette'a muszę jednak przyznać, że "Rzeź" sprawdza się w paru momentach jako hołd złożony klasycznym slasherom Wesa Cravena i Tobe'a Hoopera. Ma kilka (ale naprawdę kilka) dobrych scen, fajnie sfilmowanych, klimatycznych i nawet czasami strasznych. Jest momentami zabawny (jeden z bohaterów na chwilę przed śmiercią z rąk psychopaty, krzyczy zrozpaczony: "Ale ja jestem republikaninem!"). Mógł być niezłą rozrywką z gatunku takich, co to się lekko ogląda i szybko zapomina. Arquette jednak przedobrzył. Na siłę wcisnął do "Rzezi" swoje polityczne przekonania, choć powinien więcej energii włożyć w wymyślenie choćby odrobinę oryginalnej fabuły.

RZEŹ
(The Tripper)
reż. David Arquette
USA 2006

Brak komentarzy: